I, jak to urlopy mają w zwyczaju, skończył się w sposób wredny i parszywy. No, ale coś po nim pozostało.
Będzie to post tasiemiec, zatem poczęstujcie się muffinem melasowym, filiżanką mocnej herbaty - i zapraszam.
Po pierwsze - grzyby. Jakaś cholerna klęska urodzaju (wiem, damy nie mówią "cholerna"). Miliony grzybów, całe zastępy przeklętych grzybów. W pewnym momencie rozdzieliliśmy się nad leśnym strumykiem. Mariusz i moja Mama poszli do lasu po jednej stronie drogi, a ja ruszyłam w las po przeciwnej stronie. Zdarzyło się wam kiedyś wejść do innego świata? nagle znalazłam się w bajce. Las sosnowy, stary, z wielgachnymi drzewami, składał się wyłącznie z sosen, zielonego mchu i ciszy. W tej ciszy słychać było wręcz, jak upadają na mech spadające igły... wrażenie nieziemskie. Tam właśnie nazbierałam malutkich podgrzybków, idealnych, jak z bajki.
Potem trafiliśmy jeszcze w miejsce kozakowo - borowikowe.
Wycięliśmy je bez klemencji, co do nogi! I ususzyliśmy.
Obecnie mam tyle suszonych grzybów, że zapowiada się piękna pora zimowa, z zupami i sosami :)
Ale to nie koniec :)
Do przyszłych Teściów mojego Brata trafiliśmy na wykopki :) Naprawdę przepysznie się bawiłam, łapiąc kartofle, objadając malinami (pierwszy raz w życiu stanęłam w obliczu większej ilości malin, niż zdołałam zjeść, serio), a na koniec kilkuletni malec wyznał mi uczucie. Na pewno już mi zazdrościcie powodzenia u płci przeciwnej!
***
Po drugie - mąka i melasa. Tak, tak - melasa. I mąka. Zawsze, kiedy jedziemy do moich Rodziców, robimy duże zapasy doskonałej mąki rozmaitej w sklepie firmowym młynów w Stoisławiu. To najlepsza mąka na świecie, każda - a jest w czym wybierać. Moja Teściowa zamawia sobie przy każdym naszym wyjeździe po 20 kilogramów na zapas. No i przy okazji tej mąki, a kupowałam również kukurydzianą - wypatrzyłam melasę. Kupiłam i już żałuję, że taki mały słoik. Upiekłam bowiem dziś muffiny melasowe, posiłkując się przepisem Doroty z Moich wypieków -
klik!
Są najlepsze! Pominęłam przyprawy korzenne w większości (już tylko cztery miesiące do Bożego Narodzenia, a sklepie na dole nie mają przyprawy do piernika, rozumiecie to?), zamieniłam golden syrup (nie cierpię!) na miód i mam wspaniałe ciastka. Melasa ma smak... ciemny, dymny. Jest cudowna.
***
Po trzecie - prezent od Mamy :)
Pas do pończoch vintage, Naturana prawdopodobnie. W doskonałym rozmiarze i najwyraźniej nigdy nie noszony! Jest fantastyczny, jutro idzie ze mną - na mnie - do pracy. Mam akurat parę nylonów dość krótkich, które będą doskonale pasowały do podwiązek tej długości. I czy to nie świetny podarunek?